Opublikowany jakiś czas temu wpis o millenialsach podróżujących bez sensu zostawił mnie z uczuciem, że temat jest nazbyt wdzięczny i aktualny, by nie pociągnąć go dalej i doprawić bardziej precyzyjnym komentarzem. Po ostatnich namysłach doszedłem do wniosku, że trzeba włożyć pieniądze gdzie moje usta i zrewidować z tamtym wpisem moje własne plany turystyczne.
Wniosek który nasunął mi się jako pierwszy - najwyższa pora zakończyć etap zwiedzania dużych miast. Głównie stolic oraz drugich/trzecich pod względem wielkości, coś typu 500k mieszkańców i więcej. Stoi za tym cały szereg powodów, począwszy od faktu, że...
Europa którą widziałem niegdyś w zachodniej TV, już nie istnieje
Zdarzyło mi się oglądać kilka relatywnie starych już programów dokumentalnych z BBC (np. Jeremy Clarkson: Meets the Neighbours z 2002 roku), na których Europa wygląda absolutnie wspaniale. Zachód at its finest - szyk, klasa i optymizm, aż się chce wsiąść w Lufthansę i zwiedzać to wszystko. Niestety od czasu nakręcania tych materiałów minęło sporo lat i wiele miast nie jest już tym, czym byśmy chcieli. Stały się;
- zbyt czarne i niebezpieczne (Paryż, Marsylia, Bruksela, Malmo)
- upiornie gorące i brudne (Ateny, Rzym, Palermo)
- wielokulturowe do porzygu (Londyn, Berlin, Wiedeń)
- zadeptane do niemożliwości (Barcelona, Amsterdam, Rzym)
Złożyło się na to wiele czynników jak imigracja, polityka UE, kryzys ekonomiczny z roku 2008, rozwój turystyki ogólnie, rosnące w potęgę social media i mniejsze zjawiska których nie będę tu szczegółowo omawiać.
Aby przybliżyć stopień rozciągnięcia w czasie tego zjawiska, weźmy Francję i charakterystyczne dla niej zamieszki i tradycję podpalania samochodów. W 2024 newsy o takim wandalizmie nie robią wrażenia - ot kolejny dzień w Paryżu. Jednak początkowo było to zachowanie szokujące i odnotowane przez media w całej Europie. Kto zgadnie kiedy miał miejsce początek tej tradycji? Otóż był to rok 2005 - 19 lat temu!
Inne wydarzenia które znacząco odbiły się na kondycji i składzie osobowym XXI-wiecznej Europy Zachodniej są nieco mniej odległe, ale także istotne:
- Arabska Wiosna - 2011
- Kulminacja kryzysu migracyjnego - 2015
- Szczyt udanych cumowań pontonów na Lampeduzie - 2016
Skutki tych wydarzeń widać do dziś. Niekoniecznie w Polsce - bardziej w bogatszych krajach z rozwiniętym socjalem, gdzie w niektóre dzielnice niezbyt chce zapuszczać się nawet policja. Jednak od imigrantów na ulicach europejskich miast bardziej kłuje w oczy co innego - globalizacja. Myślę, że nie jestem jedynym który odnosi wrażenie, że to zjawisko zaszło za daleko. Mniej więcej po 2010, a szczególnie po 2015 roku nastąpiła ogromna...
Unifikacja obiektów drugoplanowych
Można do tego zbioru wrzucić naprawdę wiele, jak choćby samochody. Polecam znaleźć dowolne nagranie z europejskich ulic z lat 2000. Szybko wyłapiemy różnice - dzisiaj auta to coraz mniej różniące się od siebie bryły ukształtowane przez aerodynamikę i bezpieczeństwo pieszych. Nastąpiło okrojenie palety dostępnych kolorów na rzecz odcieni szarości oraz inwazja generycznych SUV-ów i crossoverów, które wyparły z rynku wiele innych typów nadwozi jak coupe czy minivany. Zniknęły także marki charakterystyczne dla danego państwa - Rover dla UK, Saab dla Szwecji. Nastąpił silny regres Fiata tam gdzie dotąd był mocny - Polska i Włochy.
Obecnie europejskie ulice pływają w zupie stellantisowo-koreańskiej z kawałkami niemieckiego premium. Drugie danie stanowi Toyota i Renault z Dacią, ale w kierunku stołu ruszyli już z bloków startowych Chińczycy, by załatwić wszystkich dumpingowymi cenami.
To samo dotyczy gadżetów technologicznych. Weźmy najbardziej oczywiste smartfony, które wymiotły z rynku wiele urządzeń, które niejako zastąpiły. Telefon komórkowy, aparat cyfrowy, kamera wideo, odtwarzacz mp3, nawigacja samochodowa.
Każde z tych urządzeń miało niegdyś liczne modele i odmiany charakterystyczne dla danego regionu - z niewiadomych względów dostępne wyłącznie na danym rynku. I tylko udając się do danego kraju, mieliśmy możliwość wypatrzeć takie urządzenia.
Dziś próżno szukać takiej różnorodności - smartfony są globalne, a ten sam ajfon czy siaomi ląduje w sprzedaży w USA, Europie i Korei. Zresztą, w 2024 nawet i marka jest bez znaczenia, odkąd wszystkie smartfony wyglądają i działają identycznie.
Generic_background.jpeg
Ostatnim elementem są sieciówki. Większość sieci handlowych czy marek ubraniowych jest dostępna w prawie całej Europie kontynentalnej. IKEA, Leroy Merlin czy H&M stopniowo zalały swoimi zunifikowanymi produktami cały kontynent i to widać. Każdy niedawno (2015+) wyposażony hostel czy apartament pod AirBnB wygląda identycznie - nieważne czy znajduje się w Hiszpanii, Niemczech czy Skandynawii. I równie identycznie wyglądają nocujący w nich ludzie - odziani w miks produktów, które można kupić w każdej galerii handlowej w dowolnym europejskim państwie.
Rekiny handlu detalicznego c.d.
Przez ostatnich 20 lat dokonało się również wiele przejęć, fuzji i rebrandingów w różnych branżach, skutkiem czego państwa zaczęły tracić lokalne marki na rzecz ujednoliconych brandów korporacyjnych. Tak stało się przykładowo w telekomunikacji w Polsce (nie ma już Idei czy Ery, zamiast nich jest Orange i T-Mobile) czy sektorze paliwowym, gdy brytyjskie BP przejęło niemiecką sieć Aral i zlikwidowało tę markę poza ich ojczyzną. Podobny los spotkał popularną niegdyś w Europie Środkowej sieć Hypernova, przejętą przez Carrefour, który wchłonął także polską sieć handlową Plus.
Pewnym bastionem oryginalności są sieci spożywcze i drogerie, które działają bardziej lokalnie i powtarzają się tylko w sąsiadujących ze sobą, powiązanych gospodarczo krajach (np. Mercadona w Hiszpanii i Portugalii czy DM w krajach niemieckojęzycznych i ich sąsiadach).
Atrakcje turystyczne starter pack
Po zwiedzeniu większej ilości większych miast w Europie, trudno uciec od wrażenia, że gdziekolwiek się nie pojedzie, to w ich centrum oglądamy właściwie jedno i to samo. POV stare miasto wygląda zazwyczaj podobnie - rynki, zamki, twierdze, pałace, mury obronne, katedry, bazyliki. Austro-węgierskie kamienice lub śródziemnomorskie wąskie uliczki. Masywny budynek ratusza, kolumna Trójcy Świętej i pomnik jakiegoś typa na koniu. Większe regiony Europy (i nie tylko) ze wspólną historią mają to do siebie, że w sąsiadujących ze sobą krajach centrum miasta wygląda bardzo podobnie.
Problemy gastronomiczne
Duże miasto oznacza drogą ziemię. Droga ziemia oznacza drogi czynsz. A to sprawia, że knajpy operujące w centrum muszą na niego zarobić, działając wg jednej z 2 strategii - walczyć jakością lub ceną. Pierwsza to eleganckie restauracje z kieliszkami stojącymi do góry dnem na białym obrusie, gdzie targetem jest zamożna klientela. Tam zje się dobrze, ale drogo. Druga to stosunkowo obskurne miejsca, gdzie cena jest dość atrakcyjna, lecz jakość jedzenia i anturaż niekoniecznie.
Znalezienie czegoś stojącego pomiędzy tymi opcjami wymaga nieraz sporego wysiłku, wcześniejszego researchu, czy poproszenia o rekomendacje lokalsa. Zwykle trzeba oddalić się trochę od zadeptanego centrum, by dorwać takie miejsce. Im większe miasto, tym bardziej ten problem jest widoczny - najlepszym przykładem są rzecz jasna stolice.
Autentyczność not found
Od 2022 roku większość południa Europy doświadcza post-covidowego odbicia popytu w turystyce. Ludzie podróżują jak wściekli i to widać. Tłumy w sezonie w kurortach nadmorskich raczej nikogo nie dziwią, ale kosmiczne skoki popularności różnych miejscówek już tak (pozdro dla Madery).
Turystyka instagramowa potrafi zrujnować każdą lokację, ściągając na miejsce setki identycznych ludzi sprofilowanych przez algorytm rolkowy. Nie dość że przeciskanie się przez tłok nikomu nie służy, to jeszcze lokalna społeczność 'zyskuje' na tym głównie zwiększone zanieczyszczenie, korki, dodatkowe odpady etc. Zwiększa się znacząco popyt na noclegi, a zatem ich ceny. To samo dzieje się ze wstępami.
Finalny skutek jest taki, że danego miasta właściwie to nie widać spod tabunu turystów, chodzących po tych samych atrakcjach. Mieszkańcy dawno się wynieśli z historycznego centrum, zniechęceni całodobowym hałasem czy zmuszeni do tego przez właścicieli nieruchomości, przekształcających kolejne mieszkanie w apartament pod AirBnB.
Atrakcjom położonym poza miastem towarzyszą mniej dotkliwe problemy jak gąszcz aut parkujących w ich pobliżu "na dżdżownicę", czy stawiane gdzie popadnie stragany z pamiątkami i foodtrucki.
Sami lokalsi prowadzący noclegi w miejscach dotkniętych szokiem popytowo-rolkowym, tkwią w pewnego rodzaju konflikcie. Z jednej strony, jako mieszkańców uwiera ich problem nadmiaru turystów, ale z drugiej mogą nieźle na nich zarobić stosunkowo niewielkim wysiłkiem. Finalnie wychylają nosa ze swoich domostw możliwie rzadko - gdy trzeba zmienić pościel czy pobrać opłatę klimatyczną w gotówce.
CO TERAS?
Jaka płynie z tego konkluzja? Jeśli widziałeś już trochę europejskich wielkich miast, zwiedzanie kolejnych dla samego zaliczania to na dłuższą metę strata czasu. Oglądanie centrum nie wniesie niczego nowego w kategorii zabytków czy ogólnej estetyki. Po obejrzeniu kilku z nich leżących w tej samej części kontynentu, zauważycie, że otacza was ten sam starter pack z danego regionu geograficzno-historycznego.
Nasuwa się pytanie - co teraz? Czy mam do końca życia siedzieć w domu? A może przeprogramować się na all inclusive? Odpowiedź - w jednym z kolejnych wpisów 😏







Reject Madera, embrace Ciechocinek
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem, planując jakąkolwiek podróż, trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie, co tak naprawdę nas interesuje w podróżowaniu. Dużo osób nie dowie się tego po jednej czy kilku podróżach- trzeba spróbować różnego rodzaju kierunków i form podróżowania, aby się tego dowiedzieć. Nie lubisz tłumów? Omijaj duże miasta i wysoki sezon. Szukasz czegoś odmiennego w zglobalizowanej Europie? Poszukaj regionów, które oferują jeszcze coś swojego tj. Andaluzja, Bawaria, Szkocja. Jeśli jesteś uważny podczas wyjazdu, to zobaczysz wiele charakterystycznych rzeczy dla danego miejsca, których nie spotkasz w Polsce. :)
OdpowiedzUsuń