Od czasu grudniowego wpisu traktującego o 'cudownym' zajęciu jakim jest szukanie pracy w 2024, udało mi się zamknąć 2 okropne doświadczenia życiowe tzn. rok 2024 i proces szukania właściwej pracy (UoP, klikanie w kąkuter i prywatna opieka medyczna).
To dobry moment by opisać dwa kilkumiesięczne epizody prac nie-docelowych lub z zasady tymczasowych, które na szczęście przeszły już do historii. Na pierwszy ogień idzie...
Obrzydliwa outsourcingowa kontraktornia
Gdybym miał wskazać najczęściej używane przeze mnie wyrażenie roku 2024, bez dwóch zdań będzie to zbitek słowny w tytule akapitu. Z oczywistych względów nie wymienię nazwy firmy na bazie której powstał - nie mam kasy na prawników XD
Po kolei jednak - każde z tych uroczych słów zostało wybrane nieprzypadkowo aby opisać jedyne w swoim rodzaju miejsce, gdzie latem zeszłego roku pracowałem chodziłem na szkolenia przez ponad 2 miesiące.
Mowa o outsourcingowej korporacji zajmującej się procedurami KYC i AML (Know Your Customer i Anti-Money Laundering), czyli znaj swojego klienta i przeciwdziałanie praniu brudnych pieniędzy, które wykonuje na zlecenie banków i innych instytucji finansowych. Zatrudnia się tam głównie ludzi zaraz po studiach, ucząc wszystkiego od zera i oferując wynagrodzenie z kategorii "mocno niezachwycające".
Jedynym powodem dla którego przyjąłem tę ofertę, był brak innych (iks de) i chęć podreperowania mocno nadszarpniętych oszczędności z założeniem, iż będę dalej szukać czegoś lepszego w międzyczasie. To był czerwiec i sytuacja na rynku pracy wciąż wyglądała bardzo źle.
Obrzydliwa
- Wyróżniki tj. mierne zarobki, pełno świeżych absolwentów, wysoka rotacja.
- Święta trójca braku godności - 30 min obowiązkowej przerwy doliczanej do czasu pracy, wynalazki technologiczne pokroju Citrix (pulpit zdalny) i brak home office.
- Rozpaczliwy pierdolnik wynikający ze wspomnianego Citrixa, czyli 2 oddzielne środowiska pracy, co w tym przypadku oznaczało zdublowanego maila i MS Teams (!) Zdublowane było także nazewnictwo z zakresu codziennej pracy, co nie pomaga świeżakom, delikatnie mówiąc.
- Kalendarz zawalony zbędnymi callami na 99+ osób, które równie dobrze mogły być mailem z podsumowaniem.
- Duże ilości menedżerów średniego szczebla którzy głównie siedzą na callach, piszą motywacyjne wiadomości na MS Teams i podsumowania KPI-ów. Im dalej zespół jest od targetu, tym częściej.
Outsourcingowa
- Praca sprawia wrażenie zbędnej - a już na pewno niewiele wnoszącej w poczet gospodarki światowej.
- Nasz klient nasz pan - oczywiście kosztem godności zatrudnionego. Każdy kretynizm, absurd i niedogodność jakie znajdziecie w takiej firmie, wynikają z woli klienta - a przynajmniej tak brzmi oficjalna wersja.
- Nawet jeśli to prawda, przecież nie można się rozpruć, że służy to gnębieniu pracownika, odzieraniu go z godności i przypominaniu, że jest tutaj nikim - generycznym i zastępowalnym trybikiem z 2 tygodniami okresu wypowiedzenia.
- No chyba że znasz np. niemiecki, to damy ci lepszą kasę i zdalną od razu - nie chcemy żebyś uciekł do lepiej płacącej konkurencji szybciej niż nam się zwrócisz.
Kontraktornia
- Mnogość i niejasność projektów na które podzielona jest firma.
- Nagłe pojawianie się i znikanie tychże projektów - jakby to były chińskie marki samochodów.
- Bardzo duże różnice pomiędzy tymiż projektami - od przedmiotu pracy po ograniczenia związane z bezpieczeństwem danych.
- Zjawisko 'bench' - pracownicy przychodzą do biura po nic, czekając aż przydzielą im projekt. Stary nagle się skończył a nowy jeszcze nie zaczął, co potrafi trwać tygodniami.
Wiele o tym miejscu pracy mówi domyślny sprzęt w postaci... komputera stacjonarnego. Stwarza to jasny komunikat - home office będzie jak zrobisz target = zasłużysz sobie. Wtedy team leader założy ticket do IT supportu żeby przygotowali ci laptopa. Do tego czasu morda w kubeł i klepać taski dla klienta.
Lista pozostałych czynników irytacji sięga bardzo daleko. Od typowych korpo absurdów jak szkolenia po angielsku (bo wraz z 15 Polakami zatrudniono 1 osobę która nie zna polskiego), przez pierdylion narzędzi wewnętrznych i system klienta który działa tak se, aż po zgrzyty organizacyjne jak zero informacji na temat korzystania z parkingu podziemnego czy szafek na terenie openspace, których proces blokowania i otwierania zakrawa na wiedźminowe questy i metafizykę.
Podsumowując - odpychające, chaotyczne i nieludzkie miejsce pracy. Ratuj się kto może i głębokie kondolencje dla tych, którzy muszą dalej tam siedzieć z uwagi na aktualną kondycję rynku pracy.
Wszystko odwrotnie, czyli praca nieprestiżowa i niestresująca
Miłym zaskoczeniem w całym tym koszmarze był epizod pracy na przetrwanie, polegającej na kompletowaniu zamówień internetowych w dużym markecie. Wykonuje się to jeżdżąc po hali sprzedaży doposażonym w tablet wózkiem, z 6 slotami na skrzynki wielkości około 60x40x30 każda i ściągając towar z półek, jak każdy inny klient.
Pracę znalazłem w dosłownie 1 dzień na początku listopada, gdy po raz enty wysypał się proces rekrutacyjny, który wydawał się iść ku dobremu i jednocześnie zapaliła się kontrola rezerwy na koncie. Zresztą no, ile można siedzieć w domu? Szczególnie gdy kilka dni wcześniej nastąpiła zmiana czasu na ten nieludzki zimowy.
Dużymi plusami były 2 dostępne zmiany, a jako że jestem sobą to wybrałem oczywiście późniejsze godziny tj. 14:00 - 21:00/22:00. Pozwoliło to wyspać się codziennie jak należy i dojeżdżać sprawnie, z dala od godzin szczytu w okolicę IKEA. Praca którą można wykonywać po 4h szkolenia, wybitnie indywidualna, zero stresu i możliwość słuchania podcastów w trakcie. Ze zmiany o długości 6:30 - 8:00 h wychodziłem z dość zmęczonymi nogami, ale zupełnie wypoczęty umysłowo.
Mimo średnio gustownego anturażu i lekko robolskiej otoczki w szatni, z takiej pracy na przetrwanie byłem generalnie zadowolony. Po paru tygodniach od startu, co najwyżej trochę znudzony.
Ale do czasu
Zalety miały tutaj datę ważności. Pod koniec grudnia tj. nieco ponad miesiąc od startu, trafiło się parę kwasów jak niespodziewane rozliczanie mnie z KPI-ów i zamieszanie z grafikiem na styczeń. Z dnia na dzień okazało się, że zmiany na ten miesiąc (potwierdzone 1 dzień roboczy wcześniej z koordynatorką z agencji), w sumie to nie wiadomo czy będą...
Tu przydało mi się dawne korporacyjne doświadczenie, tj. sam fakt potwierdzenia z koordynatorką, dzięki któremu miałem się wówczas na czym oprzeć.
Następnie została odpalona jednoczesna telefoniczna eskalacja tematu do obydwu stron z żądaniem wyjaśnienia, skąd tak duże zmiany w absurdalnie krótkim czasie. Pozwoliło to ograniczyć redukcję o minimum, tj. strona marketowa wycięła z grafiku 3 dni robocze. Jeden dodatkowo wyciąłem ja, gdyż kolidował z pewną atrakcyjną alternatywą spędzenia tego czasu (o której niebawem napiszę).
Low-end kobieta-przełożony
Irytujące było także regularne przypierdalanie się do mnie o totalne bzdury przez jedną z pracownic działu o włosach w kolorze karynowej czerni, której chyba ktoś dawno porządnie nie... aaa dobra, nieważne. Zdążyłem się wówczas zorientować, że powszechna opinia o tejże pracowniczce jest dość spójna, lecz bardziej mam tu na myśli co innego.
Otóż realia środowiska opartego w dużej części na pracownikach tymczasowych są dość bezlitosne - taki osobnik jest darzony mniejszym sentymentem niż drukarka do etykiet. Dziś jest, jutro go nie ma - po co więc inwestować wysiłek w takie relacje? No okej, ale i bez tego można zaopatrzyć się w podstawową kulturę osobistą czy przynajmniej nie być chujem bez powodu.
Wracając do mikroprześladowań - nie doświadczyłem ani jednego takiego zachowania ze strony facetów pełniących te same lub podobne obowiązki w tzw. biurze online, zajmującym się zamówieniami internetowymi. Przypadek, prawidłowość? Nie wiem, ale się domyślam.
Tamagotchi intensifies
Po 2 miesiącach od startu czułem już silne znużenie mechanicznym charakterem pracy i niechęć wobec klientów męczących bułę pytaniami typu "gdzie znajdę produkt X". Także pracownicy mijani na korytarzach, z całym szacunkiem, ale w większości nie należą do elity intelektualnej. Część z nich jest zupełnie nieszkodliwa i nawet w pewien sposób urocza, jak blond panie w średnim wieku, które lata temu musiały być gorącymi sztukami. Faceci wypadają tu sporo gorzej - często widać na ich twarzach skutki pracy zmianowej i walenia Tigera na każdej przerwie. Choć zdarzały się i kobiety śmieszkujące w stylu "mnie to lubią te zupki chińskie, hehe".
Czasem słyszało lub widziało się sceny z kategorii "co ja paczę". Zdarzyło mi się obserwować sytuację, gdy sprzątaczkę przerosło zadanie znalezienia w styropianowym pudle porcji obiadowej podpisanej jej imieniem i nazwiskiem. Ogólnie, z każdym kolejnym dniem wszystko zdawało się wzmagać krzyk w mojej głowie "zostałem stworzony do lepszych miejsc pracy i bardziej ambitnych zadań" - z całą skromnością :P
Entourage hideux
Jeśli większość dotychczasowego stażu pracy spędziłeś przed kompem w biurowcach klasy A, trudno nie nabrać odrazy do roboczego (robotniczego?) anturażu z drugiego końca skali. Estetyka marketowych zapleczy zatrzymała się gdzieś w 2001 roku, atakując zewsząd najtańszymi posadzkami, drzwiami i kafelkami. Sama strefa pracownicza zawiera kwiatki typu 1 lodówka i 1 mikrofalówka na 36 miejsc siedzących w jadalni, czy palarnia (bardziej komora gazowa) obok tejże jadalni. W magazynie normą jest dolatujący co jakiś czas odór ścieków, czy co rusz otwierana brama załadunkowa (znaczący dyskomfort w grudniu).
Oprócz powyższych, bardzo uwierało mnie każdorazowe noszenie ze sobą pary butów na zmianę. Nie można było zostawiać żadnych rzeczy w szafkach, bo za każdym razem dostajesz inną i na koniec dnia oddajesz klucz. Dość zabawna była obudowa na papier toaletowy z wyciętymi czymś ostrym kibicowskimi hasłami. Z kolei bardzo mało śmiesznym widokiem były zdemolowane spłuczki, szary papier toaletowy i zatkany pisuar.
Épilogue
Wybawienie przyszło w samą porę w postaci dobrych wieści z jednej z nielicznych trwających rekrutacji. W drugiej połowie stycznia już wiedziałem, że nie będę musiał podawać dyspozycyjności na luty. I całe szczęście, bo wizja spędzenia tam kolejnego miesiąca była czymś uwierającym i nieznośnym. Zgodnie z założeniem, miała być to przecież praca tymczasowa.
W trakcie ostatnich styczniowych dni roboczych, mogłem już powoli żegnać w myślach to umiarkowanie rozwijające doświadczenie. Nieraz obczajałem sobie w kuchni pełnoetatowych pracowników insert_nazwa_marketu, zwłaszcza tych w wieku +50. Wyłapując strzępy small talków, czułem jak mózg mi się wygina przy uświadomieniu sobie, że dla wielu z nich to już ostatnie miejsce pracy.
Spędzą resztę życia zawodowego w tych obmierzłych, brudno-białych izbach, codziennie wykonując te same basicowe czynności i odbijając się na wyliczoną co do sekundy 15-minutową przerwę. Absolutnie przerażająca wizja, której mam nadzieję, że nie są świadomi - a jeśli są, to ufam że nie rozmyślają o tym za często. Minimalną krajową wprawdzie znacznie podniesiono, lecz nie zmieniło to charakteru i wad takiego miejsca pracy - którego nie chciałbym już nigdy więcej oglądać.
Tak samo jak tej obrzydliwej outsourcingowej kontraktorni.






Nie wiem, które miejsce pracy wybrałabym jakbym musiała, ale chyba wygrałby market jako cokolwiek innego niż klikanie w kąkuter. A outfit roboczy dosyć spoko:D
OdpowiedzUsuńSorry, ale jak ty narzekasz, że na stanowisku biurowym masz komputer stacjonarny, a nie laptop naromiast hala magazynowa nie została urządzona przez wziętego projektanta wnętrz, tylko jest przestrzenią robocza sprzed dwóch dekad, to wiedz, że o ile nie robisz sobie jakich zartow, tylko piszesz to serio, to problem jest ewidentnie z tobą a nie twoim stanowiskiem pracy.
OdpowiedzUsuńCiekawe kto to taki wygadany, piszący spod anonima :P
UsuńA może to z anonimem jest coś nie tak? Chłopie, to że zawsze jest gówno nie znaczy zaraz że nie można gówna punktować.
Usuń