niedziela, 11 sierpnia 2024

Martwe pole w środku spektrum

Po ostatnich kilku rozmowach w różnych kręgach towarzyskich, zauważyłem, że ludzie angażujący się w dane sportowe hobby, najczęściej znajdują się na dwóch przeciwległych krańcach jego zaawansowania: 

1) wczesne początki / pierwsze kroki 

2) pójście full-pro + zrobienie z tej aktywności pakietu większościowego swojej osobowości

Między tymi skrajnymi opcjami znajduje się ogromna martwa strefa. Rozległe pustkowie, gdzie nie ma nikogo po horyzont, lista dostępnych Wi-Fi jest pusta i nie łapie GSM, niczym w najbardziej wyschniętych zakamarkach Doliny Śmierci. 


Dlaczego tak jest i skąd się to bierze, najłatwiej będzie wytłumaczyć na przykładzie zyskującego ostatnio popularność weekendowego chodzenia po górach.


Wariant 1 - początkujący

Nigdy wcześniej nie chodzili, zupełnie nic, null. Głównie dlatego że nie robili tego rodzice, bańka towarzyska również się nie garnęła, a na studiach to owszem było parę wyjazdów w Bieszczady czy coś, tylko że 4 z 5 dni to było chlanie w domkach. Zwykle zaczynają interesować się tematem po studiach - gdy rutyna wjeżdża na pełnej i szuka się sposobów na urozmaicenie weekendów. Z buta asfaltem nad Morskie Oko, zdobywanie Turbacza po raz pierwszy, te klimaty. Przed nimi jeszcze wiele szczytów, schronisk, przełęczy i wydanych w pieniędzy w Decathlonie. Jeśli nie zabiją ich zakwasy/brak kondycji, jest szansa na rozkręcenie się zajawki. 



Wariant 2 - górskie świry

Niemal w każdy letni weekend na szlaku. Orla Perć zrobiona 3 razy. Wyjazd z Krakowa o 5 rano, potem 25-30 km z buta i powrót w ten sam dzień. Zresztą nawet jeśli będzie mniej kilometrów to trzeba wyjechać skoro świt - wyjazd bez Red Bulla na śniadanie to nie wyjazd. Podobnie z pasmami - hasztag tylko Tatry, Gorce to nudy a na Beskidy to szkoda wyciągać plecak z szafy. Gdy już dotrą na podzakopiański parking (z których mają doktorat), zaczyna się właściwe show. 


Ubierają buty, włączają Stravę i biorą pierwszy łyk z bukłaka. Żadnych postojów na widoki, najlepiej od razu rura na szczyt - odpoczynek jest dla frajerów, w końcu przyjechali chodzić po górach a nie stać. Na szczycie - szybkie fotki na Stravę, drugi energetyk i można zapierdalać w dół do samochodu. Z ciuchów koniecznie Under Armour, plecak Deuter, zegarek Garmin i do tego jakiś Jack Wolfskin czy North Face nie zaszkodzi. 
Powrót wygląda tak - kierowca wali trzeciego energola słuchając playlisty typu Power-Up, a pasażerowie tylnej kanapy śpią z otwartymi ustami i opadniętą głową. Ten z przodu stara się zachować przytomność, żeby mieć oko na kierowcę. Wspaniały aktywny weekend, aż wypocząłem jak to czytam!


A gdzie coś pomiędzy?

Nietrudno zauważyć, że czegoś brakuje między tymi skrajnościami - poziomu umiarkowanego, średniozaawansowanego. Znaczy no, każdy przedstawiciel wariantu 2 znajdował się w nim przez chwilę w trakcie nabijania progresu, ale dość szybko go opuścił, pędząc w kierunku innych górskich świrów. Dlaczego?


Bo średniactwo jest nudne

Stojąc przy kontuarze w korpo-kuchni nie zbierzesz tyle zainteresowania co inni, bardziej zaawansowani na tym polu. To nieważne czy wycieczka spełniła twoje oczekiwania, odprężyła czy rozruszała. O 9 rano w biurze, trzymając w ręce kubek FÄRGRIK liczy się jedno - czy jest o czym opowiadać. A jeśli nie masz w tej opowieści budzących respekt nazw szczytów i dzikich historii o prawie spadnięciu z grani, wiele atencji nie zbierzesz. Dziś nikt nie chce być postrzegany jako przeciętniak - każdy chce być tym lepszym od innych. Ostatnie czego chciałby dzisiejszy średnio-młody człowiek, to bycie uznanym za zwyczajnego typa - który dajmy na to, poszedł 6 km na wieżę widokową i wrócił kolejne 6 km.


Pogoń za liczbami

Wycieczka o średniej długości czy poziomie trudności przestaje wystarczać. To nie tak, że nasze liczby są za małe - problem w tym, że inni mają większe. A tak być nie może.
W tym momencie aktywuje się w ludziach podejście typu spółka akcyjna - nieważne ile było, w następnym roku ma być więcej. Kilometrów, przewyższeń, samych wycieczek, nieważne. Stakeholderzy oczekują wzrostów i trzeba spełnić ich oczekiwania. To, że istnieją oni tylko w głowie dotkniętych problemem, jest nieważne. Nie można stać w miejscu, bo kto stoi w miejscu ten się cofa!



Zmęczyć się to nowe odpocząć

Work hard, party harder, więc jak można wywnioskować - hike also hard. Sprecyzujmy na początku, że czym innym jest zdrowe zmęczenie typu "czuć że poćwiczyłem" wobec dotoczenia się na parking w stanie agonalnym, gdzie spoglądasz tęsknie na kontener z odpadami typu BIO. Mam tu na myśli sytuację typu "jeśli po całym dniu w górach nie czujesz się jak filmowy jeniec wojenny co spierniczał zimą przez Syberię, to znaczy że wycieczka był za lekka". Prawie napisałem, że nie rozumiem tego zjawiska, po czym przypomniały mi się hasła jak "kult zapierdolu" czy "gloryfikacja cierpienia". Wychodzi niestety, że w Polsce utrwaliło się to w bardzo wielu dziedzinach i niektórzy ludzie nie potrafi inaczej - ma być ciężko i już. Odpoczniesz po śmierci, dupnij se monsterka i nie marudź.


Prezencja na socialkach

Cyfrowy odpowiednik pierwszego punktu. Średniego rozmachu wycieczka siłą rzeczy słabo będzie wyglądała na socialkach - wrzucone do aktywności na Stravie przeciętne widoki typu zalesiony pagórkowaty krajobraz na 1200 m.n.p.m nie zrobią takiego wrażenia jak drapieżne skały, czy śnieg zalegający w najwyższych partiach. Insta-estetyka wyciągnęła oczekiwania wobec zdjęć do astronomicznego poziomu. A w polskich górach możemy takowe zrobić w zasadzie tylko w Tatrach, co prowadzi nas ponownie do pobudki o 5 rano i jazdy w kierunku Zakopanego.


Wnioski? Turysta średnio-zaawansowany nie istnieje i nie ma szans zaistnieć z wielu powodów. Jeśli chciałby zostać na tym poziomie, szybko okaże się, że będzie na tej kondygnacji sam (nie dotyczy par chodzących we dwójkę). Pozostali zainteresowani tematem przyklejają się do którejś ze skrajnych opcji, bo innego wyjścia nie ma. Początkujący cieszą się z małych rzeczy, a oczekiwania zaawansowanych grup windują poprzeczkę coraz wyżej, co nie dość że podnosi próg wejścia, to nie zapewnia im oryginalności, bo takich ekip w mieście typu Top5 na południu Polski jest mnóstwo.

To co, widzimy się na szlaku? Tylko nie zapomnijcie monsterka. Albo trzech. 




1 komentarz:

  1. A bo teraz trudno być średniozaawansonym. Bo tak: dzięki dobrodziejstwu internetu wiedzę ogarniesz w weekend (nie tak jak w latach 90 że trzeba było jakiś miesięcznik prenumerowac żeby się czegoś dowiedzieć bo w gazecie to i tak napiszą tylko 5 % informacji których potrzebujesz, a po drugie "stać mnie" możesz iść w najtańszych butach i plecaku w góry, a po paru godzinach będzie ból, wiedząc że taki plecak za 3-4 stówy posłuży Ci na kilka lat wyjazdów warto dać i cieszyć się bólem pleców czy tam nóg parę godzin później. Sam to przeszedłem pierwszy raz w tym co było a teraz jak jadę to na trochę lepszym "wypasie" i z większą "wiedzą"

    OdpowiedzUsuń

Rok 2015 był 10 lat temu. A równie dobrze mógł być 3.

Na wstępie przyznam, że taki wpis lepiej wyglądałby na początku roku. Choć z drugiej strony, minęło już pełnych 11 miesięcy, a mi wciąż trud...