Jedną z moich 'ulubionych' bzdur którą rozpowszechniają kołczowie, psychonauci i inne hiper-optymistycznie nastawione osobniki, jest twierdzenie, że nieważne ile masz lat, na wszystko w życiu masz jeszcze czas. Dorosły, nie bujający już w obłokach człowiek wie, że to zwykłe brednie. Każda dekada życia ma swoje żelazo, które należy kuć póki gorące, bo gdy ostygnie, staje się bezużyteczne. Podczas zbierania podpunktów do tego wpisu, wahałem się nad dopisaniem jeszcze z 3-4 aktywności - żeby dobić do okrągłej 10-tki, tak pożądanej we wpisach typu Top Srylion.
Jednak doszedłem do wniosku, że niektóre z nich nie są całkowicie bezcelowe i uniwersalnie bezsensowne, bo znajdą się jednostki które będą w stanie zrobić z nich użytek. Przykładem jest szukanie nowych grup towarzyskich związanych z zainteresowaniami, sportem czy pójście na nowe studia lub podyplomówkę. Wracając do sedna, oto 6 zajęć których dalsze uskutecznianie po 30-tce jest stratą czasu, daremnym trudem i przepisem na frustrację:
1) Chodzenie do klubów typu eskomaxxx
Jakże to brutalna zmiana. To o czym marzyłeś mając lat 16 i robiłeś w wieku 20, dekadę później budzi niesmak i niedowierzanie, że ludzie tak spędzają czas. Najpierw krzywisz się płacąc za wstęp, a potem jest tylko gorzej. Nieznośny w tym wieku hałas, absurdalnie drogi alkohol. Duszno od tłumu, a na parkiecie dudni muzyka której nie znasz. Wszędzie dookoła dziwnie ubrani ludzie o 10 lat młodsi, co tylko przypomina ci ile masz lat. Cośtam się pobujasz do hitów swojej młodości wrzuconej jako niemal-vintage-przerywnik do aktualnych trendów, ale to tyle. Godzina lekcyjna w takich warunkach i masz ochotę się ewakuować. Nic tu po nas.
2) Chlanie jak student
Po pierwsze - kiedy to w ogóle robić, pracując na etat? Są jednak tacy którym udaje się znaleźć czas na ekstensywną alkoholizację i nie szkoda im niedzieli na późniejsze zdychanie czy ryzykowanie przypału w pracy. Bo jeśli o bezsensie tego zajęcia nie przypomni ci morderczy kac na drugi dzień, zrobi to stan konta, ilość śmieci typu szkło i opuchnięta twarz. Nieco później przyspieszone starzenie wizualne, ryzyko wpadnięcia w alkoholizm i złe wyniki badań krwi gdy będziesz zmieniać robotę.
3) Pójście samemu na kurs tańca towarzyskiego
Mam na myśli taki, gdzie tańczy się style z Tańca z Gwiazdami. To kompletny bezsens i strata czasu na tym etapie życia, jeśli jesteś singlem, nie masz w perspektywie kilku wesel rocznie i właściwie to nie lubisz tańczyć. Regularne okazje do praktykowania tańca towarzyskiego znikają wraz z odebraniem dyplomu magisterskiego. Zresztą - gdyby taniec był twoją zajawką, zacząłbyś dużo wcześniej. A jeśli idziesz szukać tam dziewczyny, to dlaczego na zajęciach z dziedziny którą masz kompletnie w pompie? Miałby was połączyć ambiwalentny stosunek do tańca czy jak?
Lepiej zapisać się na coś bardziej wyspecjalizowanego - jak hip-hop, west coast swing czy bardzo popularne w ostatnich latach ruchanie w pionie zwane bachatą. Tam koncentrujesz się na jednym stylu i masz szansę faktycznie czegoś nauczyć, niżeli rozgrzebać 8 tematów naraz i ostatecznie żadnego nie zapamiętać. Na kursach specjalizowanych w dodatku faktycznie idzie poznać i poobracać fajne panny - w przeciwieństwie do ogólnego kursu, gdzie tylko marnujesz czas zgrywając Maseraka.
4) Spędzanie każdego weekendu aktywnie
Istnieje pewien moment w życiu albo zakres wiekowy tj. najczęściej 25-30, gdy ludzie od poniedziałku do piątku zapierdalają w pracach, a potem weekend w weekend zapierdalają po górach, na rowerach czy innych skałkach z podobnymi im sportowymi świrami. Poświęciłem temu zresztą osobny wpis. Do pewnego momentu jakoś to działa - obracanie się w towarzystwie pokrewnych jednostek pozwala dość skutecznie ignorować szalone tempo życia i narastające zmęczenie.
Konkretnie do momentu gdy organizm zacznie dopominać się o 8h spania, czy ogólnie statyczny wypoczynek. Zwykle poprzez jakieś spektakularne wydarzenie typu załamanie nerwowe czy zasłabnięcie na ulicy. Wtedy przychodzi moment otrzeźwienia i uświadomienia sobie, że tak się na dłuższą metę nie da żyć - neurony muszą czasem odpocząć od bodźców.
5) Podtrzymywanie wszystkich znajomości
W każdym tych słów znaczeniu. Część z nich umrze śmiercią naturalną, bo jedyne co was łączyło to studia. Jedni z czasem się odkleją z powodów wszelakich albo zaostrzą się ich negatywne cechy i zaczną was generalnie wkurwiać. Drudzy wyprowadzą się z miasta w którym studiowaliście za pracą lub założą rodziny (why not both). To znacznie zawęża grono znajomych z naszej perspektywy, ale nie każdego dotknie tak mocno. Przypomnij sobie najładniejsze dziewczyny i najbardziej wygadanych facetów. Ich ten problem nie dotyczy - ale za to dotyka inny!
Tym bardziej dynamicznym i rozchwytywanym nawet po studiach zostanie wciąż na tyle szerokie grono znajomych, że część z ich dawnych kontaktów pójdzie do odstrzału. Niczym marki Pontiac, Saturn i Hummer, gdy w 2009 roku zaraz po kryzysie finansowym koncern General Motors szukał oszczędności aby móc wyjść na plus i ciął wszystko co nierentowne. Tak samo Natalie i Filipy muszą ciąć swą długaśną listę kontaktów. Powód jest prozaiczny - ograniczone zasoby czasowe, które mogą przeznaczyć na spotykanie się ze znajomymi.
Nieważne ile kosisz siana miesięcznie, twoja doba ma 24h. I właśnie dlatego niektórzy znajomi przestali odpowiadać na twoje wiadomości - to nie tak że obrazili się na ciebie. W warunkach post-studenckich, pracy na etat, małej ilości wolnego czasu i permanentnego zmęczenia, po prostu nie mieścisz się już w ich kalendarzu.
6) Odgrzewanie w nieskończoność studenckich klimatów
Utrata zniżek po ukończeniu 26 r. ż. nie zamyka nikomu drzwi do dalszego uczestniczenia w życiu różnego rodzaju kół i zbiorowości studenckich. I nie dziwię się 27 i 28-latkom którzy wciąż pojawiają się w takich kręgach. Jednak mija parę kolejnych lat i do trybów tej machiny sypią się coraz grubsze ziarna piasku. Kolejni znajomi z dawnych lat się wykruszają, o nowych ludziach wiesz mało poza imieniem. I nie bardzo jest kiedy się dowiedzieć, bo widzicie się rzadko, a wasze życia zazębiają się tylko na parę weekendów w roku, na czas tych górskich wyjazdów - czy co tam robisz.
Im dalej w ten las, tym bardziej na siłę jest uczestniczenie w takich zgrupowaniach, bo rzeczywistość i skład osobowy coraz mniej przypominają te ze starych dobrych czasów - twoich czasów. Ani się obejrzysz, a obudzisz się jako Steve Buscemi w pamiętnej kreacji z deskorolką i bluzą Music🗲Band.
Unless jesteś tamtejszą legendą, o której opowiada się każdemu nowemu członkowi, a przy wieczornej alkoholizacji wspominasz po raz kolejny swój sławetny wykon czołówki do serialu Klan na rajdzie w maju 2017. Wtedy szkoda ci rezygnować po tylu latach, bo niby co teraz miałbyś ze sobą zrobić?
A co jest sens robić po 30-tce? Nie wiem.
Pomyślę i może coś wymyślę w kolejnym wpisie.






Brak komentarzy:
Prześlij komentarz