piątek, 27 grudnia 2024

Szukanie pracy w 2024 to apogeum ludzkiego męczeństwa

Zbliża się koniec roku. Gdyby ktoś zapytał mnie co robiłem w 2024, bez wahania odpowiedziałbym że szukałem pracy, a potem długo długo nic. To 'wspaniałe' zajęcie którego szczerze nienawidzi prawie każdy dorosły człowiek, w jeszcze bieżącym, odwrotnie wspaniałym 2024 roku wykończyło mnie psychicznie bardziej niż matematyka rozszerzona w liceum z dyrektorem furiatem-alkoholikiem (nie pozdrawiam, bo nie żyje).




To nie tak miało wyglądać

Od kwietnia do grudnia tego roku wysłałem 400 CV. Dostałem między 50 a 100 odmów (po nr 50 przestałem liczyć). Dwukrotnie wpadło ich 5 w ciągu 1 dnia. Konsternację i rozbawienie z nutką tragizmu dostarczyły te, które przyszły z takim opóźnieniem, że w momencie ich czytania już nie pamiętałem co to była za firma ani stanowisko. Podobnie jak maile, które informują wyłącznie o tym, że stanowisko zostało obsadzone (eee co mam niby z tym zrobić, odesłać wam gratulacje?) 

Dziś jestem w stanie zacytować z pamięci angielską formułkę o odrzuceniu aplikacji i po samym podglądzie powiadomienia o mailu stwierdzić czy jest odpowiedzią odmowną. Wśród znajomych, którzy również szukali pracy w IT w 2024 roku, rekord wynosi 280 odmów (!!!). To istnieje tyle firm z tej branży w Krakowie?


9 miesięcy poszukiwań i marne efekty

Same rozmowy to plejada różnych doświadczeń - oprócz tych mocno standardowych były pogadanki z ciocią w średnim wieku business edition i trafił się odpowiednik wyjścia do teatru online ze scenografią z palety MS Teams. Rozbawiła mnie też sytuacja gdy podczas rozmowy stacjonarnej w biurze, jedna z 2 osób była na nim obecna tylko duchem i przemawiało się do laptopa z uruchomionym samym audio. 

Nieco mniej zabawne były te z POV gestapowskie przesłuchanie, którego celem jest znalezienie dowodów na zbrodnię niekompetencji kandydata (tutaj nie pozdrawiam firmy która niedawno zmieniła siedzibę i mieści się teraz w Vinci na Opolskiej). Sama jedna rozmowa potrafi zająć tyle czasu, że udało mi się... wylecieć z roboty przez szukanie innej pracy 😆. Ale o tym niesławnym zakładzie pracy biurowej będzie jeszcze pisane.


Dość żenującym zajęciem jest mailowe przypominanie się rekruterom co z naszą aplikacją. Im dłuższe milczenie z ich strony od czasu przeprowadzonej z tobą rozmowy, tym większa szansa, że zdecydowali się move forward with another candidate.
Same p
owody dla których można nie dostać pracy w 2024, wydają się nie mieć końca:

  1. Brak doświadczenia z X - to może być cokolwiek, jakaś technologia, narzędzie, współpraca z klientem zagranicznym
  2. Zbyt dużo doświadczenia - stanowisko raczej dla początkujących, proste zadania, tzw. entry-level. Niestety oznacza to, że twoje oczekiwania finansowe większe niż minimalna krajowa są zbyt ambitne, bo mamy 47 innych desperatów, którzy takie pieniądze zaakceptują.
  3. Jakiekolwiek istotne doświadczenie - firma najczęściej duża lub bardzo duża, szuka ludzi zaraz po studiach, których "ulepi" po swojemu. Oni zaś będą ich całować po menedżerskich nogach za "możliwości rozwoju".
  4. Brak spełnienia wymagań dodatkowych - przed 2024 ten powód raczej się nie zdarzał, ale teraz sami wiecie. Dziś wystarczy, że ktoś inny je spełnił, mając równocześnie twój zestaw skilli - co przy 100+ nadesłanych CV nie jest rzadkością. Dla ciebie oznacza to jedno - game over w tym procesie.



Czy odniosłem jakieś korzyści z całej tej męczarni? 

Tak - teraz pamiętam swoje ostatnie doświadczenie lepiej niż kiedykolwiek - nawet bardziej niż gdy tam pracowałem. Wymaksowałem moje CV do niemożliwości, po wielokrotnych konsultacjach ze znajomymi i specjalistami od HR.
Co weszło w skład modyfikacji? Zamiana kolejności sekcji, przepisanie od nowa obowiązków 
i wrzucenie pomiędzy nie słów kluczowych. Podział umiejętności na twarde i miękkie i zaoszczędzenie paru linijek miejsca wprowadzając drugą kolumnę bullet-pointów, czy wywalając zapychacze typu zainteresowania.

Nauczyłem się rozpoznawać gówno-firmy w toku procesu rekrutacyjnego. Przygotowałem sobie listę pytań o istotne dla mnie kwestie. Zdałem sobie sprawę, że można i warto pytać o widełki wynagrodzenia. Wybrałem się na 3 różne targi pracy - niby po nic, ale z każdych coś wyniosłem oprócz gadżetów - np. zrobiłem sobie eleganckie zdjęcie, które powędrowało na LinkedIn.



Rady które mogę dać innym: 

  1. Uwaga na fejkowe ogłoszenia - jeśli aplikujecie na stanowisko i nie następuje absolutnie żaden odzew (lub proces kończy się generyczną odmową mailową), po czym za jakiś czas widzicie dokładnie tę samą ofertę ponownie, można być niemal pewnym, że firma nikogo nie szuka, tylko "zaznacza swoją obecność" w portalach z ogłoszeniami. To idiotyczna i szkodliwa praktyka, którą tłumaczy się mętnym employer-brandingowym bełkotem.  
  2. Absurdalnie długie procesy / zgrzyty wokół umowy - szanujcie się i odrzucajcie rekrutacje z 5 etapami, kwiatki typu brak UoP/tylko B2B, czas pracy 8:30h i brak home office (dotyczy typowej roboty biurowej).
  3. Brak feedbacku / rekruter Hindus - olewajcie firmy, gdzie po 2 tygodniach od rozmowy trzeba się przypominać o jej wynik. Najczęściej by dostać odmowę 😣 Nazbierałem kilka takich huncwotów i póki o nich pamiętam, to więcej tam nie zaaplikuję. Odnośnie rasizmu, sorry not sorry, ale tak po prostu jest. Szansa na zamarcie procesu w losowym momencie w przypadku rekrutera tej narodowości wynosi 98%.
  4. Porady od znajomych - podsuwajcie im swoje CV i pytajcie co o nim myślą. Każda z tych osób prawdopodobnie wam podpowie coś istotnego - takiego, że natychmiast skwitujecie "o cholera faktycznie, że ja tego nie zauważyłem!"



Ciesz się, jeśli nie musiał_ś przerabiać tego osobiście

Zaprawdę nie wiem jak w tym roku pracy szukają ludzie, którzy jednocześnie pracują na pełen etat i najlepiej jeszcze mają w swojej aktualnej zapierdol. Obecna sytuacja czyni to zajęcie niebywale czasochłonnym, frustrującym i nieskutecznym. Zapewne kto nie musi to teraz nie szuka, słysząc jak to obecnie wygląda - nie tylko w IT. No chyba że kogoś przyciśnie combo typu rata kredytu + brak przychodu, zostawiając zero innych opcji na horyzoncie.

Podsumowując, jestem wykończony tym wszystkim - a nawet jeszcze nie znalazłem i zacząłem tej właściwej pracy! 😞 W kolejnej części opowiem nieco o posadach z założenia lub niespodziewanie tymczasowych, gdzie spędziłem trochę czasu w tym antyludzkim i bezwzględnym okresie na rynku pracy.

 

piątek, 6 grudnia 2024

Pora odpuścić sobie podróżowanie do dużych miast

Opublikowany jakiś czas temu wpis o millenialsach podróżujących bez sensu zostawił mnie z uczuciem, że temat jest nazbyt wdzięczny i aktualny, by nie pociągnąć go dalej i doprawić bardziej precyzyjnym komentarzem. Po ostatnich namysłach doszedłem do wniosku, że trzeba włożyć pieniądze gdzie moje usta i zrewidować z tamtym wpisem moje własne plany turystyczne. 

Wniosek który nasunął mi się jako pierwszy - najwyższa pora zakończyć etap zwiedzania dużych miast. Głównie stolic oraz drugich/trzecich pod względem wielkości, coś typu 500k mieszkańców i więcej. Stoi za tym cały szereg powodów, począwszy od faktu, że...


Europa którą widziałem niegdyś w zachodniej TV, już nie istnieje

Zdarzyło mi się oglądać kilka relatywnie starych już programów dokumentalnych z BBC (np. Jeremy Clarkson: Meets the Neighbours z 2002 roku), na których Europa wygląda absolutnie wspaniale. Zachód at its finest - szyk, klasa i optymizm, aż się chce wsiąść w Lufthansę i zwiedzać to wszystko. Niestety od czasu nakręcania tych materiałów minęło sporo lat i wiele miast nie jest już tym, czym byśmy chcieli. Stały się; 

  • zbyt czarne i niebezpieczne (Paryż, Marsylia, Bruksela, Malmo) 
  • upiornie gorące i brudne (Ateny, Rzym, Palermo) 
  • wielokulturowe do porzygu (Londyn, Berlin, Wiedeń) 
  • zadeptane do niemożliwości (Barcelona, Amsterdam, Rzym

Złożyło się na to wiele czynników jak imigracja, polityka UE, kryzys ekonomiczny z roku 2008, rozwój turystyki ogólnie, rosnące w potęgę social media i mniejsze zjawiska których nie będę tu szczegółowo omawiać. 

Aby przybliżyć stopień rozciągnięcia w czasie tego zjawiska, weźmy Francję i charakterystyczne dla niej zamieszki i tradycję podpalania samochodów. W 2024 newsy o takim wandalizmie nie robią wrażenia - ot kolejny dzień w Paryżu. Jednak początkowo było to zachowanie szokujące i odnotowane przez media w całej Europie. Kto zgadnie kiedy miał miejsce początek tej tradycji? Otóż był to rok 2005 - 19 lat temu!

Paryż pod koniec 2000s


Inne wydarzenia które znacząco odbiły się na kondycji i składzie osobowym XXI-wiecznej Europy Zachodniej są nieco mniej odległe, ale także istotne: 

  • Arabska Wiosna - 2011 
  • Kulminacja kryzysu migracyjnego - 2015 
  • Szczyt udanych cumowań pontonów na Lampeduzie - 2016

Skutki tych wydarzeń widać do dziś. Niekoniecznie w Polsce - bardziej w bogatszych krajach z rozwiniętym socjalem, gdzie w niektóre dzielnice niezbyt chce zapuszczać się nawet policja. Jednak od imigrantów na ulicach europejskich miast bardziej kłuje w oczy co innego - globalizacja. Myślę, że nie jestem jedynym który odnosi wrażenie, że to zjawisko zaszło za daleko. Mniej więcej po 2010, a szczególnie po 2015 roku nastąpiła ogromna... 


Unifikacja obiektów drugoplanowych

Można do tego zbioru wrzucić naprawdę wiele, jak choćby samochody. Polecam znaleźć dowolne nagranie z europejskich ulic z lat 2000. Szybko wyłapiemy różnice - dzisiaj auta to coraz mniej różniące się od siebie bryły ukształtowane przez aerodynamikę i bezpieczeństwo pieszych. Nastąpiło okrojenie palety dostępnych kolorów na rzecz odcieni szarości oraz inwazja generycznych SUV-ów i crossoverów, które wyparły z rynku wiele innych typów nadwozi jak coupe czy minivany. Zniknęły także marki charakterystyczne dla danego państwa - Rover dla UK, Saab dla Szwecji. Nastąpił silny regres Fiata tam gdzie dotąd był mocny - Polska i Włochy. 

Obecnie europejskie ulice pływają w zupie stellantisowo-koreańskiej z kawałkami niemieckiego premium. Drugie danie stanowi Toyota i Renault z Dacią, ale w kierunku stołu ruszyli już z bloków startowych Chińczycy, by załatwić wszystkich dumpingowymi cenami. 

Chiński SUV marki Lynk&Co w Sewilli


To samo dotyczy gadżetów technologicznych. Weźmy najbardziej oczywiste smartfony, które wymiotły z rynku wiele urządzeń, które niejako zastąpiły. Telefon komórkowy, aparat cyfrowy, kamera wideo, odtwarzacz mp3, nawigacja samochodowa.
Każde z tych urządzeń miało niegdyś liczne modele i odmiany charakterystyczne dla danego regionu - z niewiadomych względów dostępne wyłącznie na danym rynku. I tylko udając się do danego kraju, mieliśmy możliwość wypatrzeć takie urządzenia.

Dziś próżno szukać takiej różnorodności - smartfony są globalne, a ten sam ajfon czy siaomi ląduje w sprzedaży w USA, Europie i Korei. Zresztą, w 2024 nawet i marka jest bez znaczenia, odkąd wszystkie smartfony wyglądają i działają identycznie. 


Generic_background.jpeg

Ostatnim elementem są sieciówki. Większość sieci handlowych czy marek ubraniowych jest dostępna w prawie całej Europie kontynentalnej. IKEA, Leroy Merlin czy H&M stopniowo zalały swoimi zunifikowanymi produktami cały kontynent i to widać. Każdy niedawno (2015+) wyposażony hostel czy apartament pod AirBnB wygląda identycznie - nieważne czy znajduje się w Hiszpanii, Niemczech czy Skandynawii. I równie identycznie wyglądają nocujący w nich ludzie - odziani w miks produktów, które można kupić w każdej galerii handlowej w dowolnym europejskim państwie. 

Każdy ogródek każdego hostelu

Rekiny handlu detalicznego c.d.

Przez ostatnich 20 lat dokonało się również wiele przejęć, fuzji i rebrandingów w różnych branżach, skutkiem czego państwa zaczęły tracić lokalne marki na rzecz ujednoliconych brandów korporacyjnych. Tak stało się przykładowo w telekomunikacji w Polsce (nie ma już Idei czy Ery, zamiast nich jest Orange i T-Mobile) czy sektorze paliwowym, gdy brytyjskie BP przejęło niemiecką sieć Aral i zlikwidowało tę markę poza ich ojczyzną. Podobny los spotkał popularną niegdyś w Europie Środkowej sieć Hypernova, przejętą przez Carrefour, który wchłonął także polską sieć handlową Plus.

Pewnym bastionem oryginalności są sieci spożywcze i drogerie, które działają bardziej lokalnie i powtarzają się tylko w sąsiadujących ze sobą, powiązanych gospodarczo krajach (np. Mercadona w Hiszpanii i Portugalii czy DM w krajach niemieckojęzycznych i ich sąsiadach).



Atrakcje turystyczne starter pack

Po zwiedzeniu większej ilości większych miast w Europie, trudno uciec od wrażenia, że gdziekolwiek się nie pojedzie, to w ich centrum oglądamy właściwie jedno i to samo. POV stare miasto wygląda zazwyczaj podobnie - rynki, zamki, twierdze, pałace, mury obronne, katedry, bazyliki. Austro-węgierskie kamienice lub śródziemnomorskie wąskie uliczki. Masywny budynek ratusza, kolumna Trójcy Świętej i pomnik jakiegoś typa na koniu. Większe regiony Europy (i nie tylko) ze wspólną historią mają to do siebie, że w sąsiadujących ze sobą krajach centrum miasta wygląda bardzo podobnie.


Problemy gastronomiczne

Duże miasto oznacza drogą ziemię. Droga ziemia oznacza drogi czynsz. A to sprawia, że knajpy operujące w centrum muszą na niego zarobić, działając wg jednej z 2 strategii - walczyć jakością lub ceną. Pierwsza to eleganckie restauracje z kieliszkami stojącymi do góry dnem na białym obrusie, gdzie targetem jest zamożna klientela. Tam zje się dobrze, ale drogo. Druga to stosunkowo obskurne miejsca, gdzie cena jest dość atrakcyjna, lecz jakość jedzenia i anturaż niekoniecznie. 

Znalezienie czegoś stojącego pomiędzy tymi opcjami wymaga nieraz sporego wysiłku, wcześniejszego researchu, czy poproszenia o rekomendacje lokalsa. Zwykle trzeba oddalić się trochę od zadeptanego centrum, by dorwać takie miejsce. Im większe miasto, tym bardziej ten problem jest widoczny - najlepszym przykładem są rzecz jasna stolice.

Ciekawe ile ma dolarów na mapach Google


Autentyczność not found 

Od 2022 roku większość południa Europy doświadcza post-covidowego odbicia popytu w turystyce. Ludzie podróżują jak wściekli i to widać. Tłumy w sezonie w kurortach nadmorskich raczej nikogo nie dziwią, ale kosmiczne skoki popularności różnych miejscówek już tak (pozdro dla Madery). 

Turystyka instagramowa potrafi zrujnować każdą lokację, ściągając na miejsce setki identycznych ludzi sprofilowanych przez algorytm rolkowy. Nie dość że przeciskanie się przez tłok nikomu nie służy, to jeszcze lokalna społeczność 'zyskuje' na tym głównie zwiększone zanieczyszczenie, korki, dodatkowe odpady etc. Zwiększa się znacząco popyt na noclegi, a zatem ich ceny. To samo dzieje się ze wstępami.

Finalny skutek jest taki, że danego miasta właściwie to nie widać spod tabunu turystów, chodzących po tych samych atrakcjach. Mieszkańcy dawno się wynieśli z historycznego centrum, zniechęceni całodobowym hałasem czy zmuszeni do tego przez właścicieli nieruchomości, przekształcających kolejne mieszkanie w apartament pod AirBnB. 

Porto, ścisłe centrum


Atrakcjom położonym poza miastem towarzyszą mniej dotkliwe problemy jak gąszcz aut parkujących w ich pobliżu "na dżdżownicę", czy stawiane gdzie popadnie stragany z pamiątkami i foodtrucki. 

Sami lokalsi prowadzący noclegi w miejscach dotkniętych szokiem popytowo-rolkowym, tkwią w pewnego rodzaju konflikcie. Z jednej strony, jako mieszkańców uwiera ich problem nadmiaru turystów, ale z drugiej mogą nieźle na nich zarobić stosunkowo niewielkim wysiłkiem. Finalnie wychylają nosa ze swoich domostw możliwie rzadko - gdy trzeba zmienić pościel czy pobrać opłatę klimatyczną w gotówce. 


CO TERAS?

Jaka płynie z tego konkluzja? Jeśli widziałeś już trochę europejskich wielkich miast, zwiedzanie kolejnych dla samego zaliczania to na dłuższą metę strata czasu. Oglądanie centrum nie wniesie niczego nowego w kategorii zabytków czy ogólnej estetyki. Po obejrzeniu kilku z nich leżących w tej samej części kontynentu, zauważycie, że otacza was ten sam starter pack z danego regionu geograficzno-historycznego. 

Nasuwa się pytanie - co teraz? Czy mam do końca życia siedzieć w domu? A może przeprogramować się na all inclusive? Odpowiedź - w jednym z kolejnych wpisów 😏

Rok 2015 był 10 lat temu. A równie dobrze mógł być 3.

Na wstępie przyznam, że taki wpis lepiej wyglądałby na początku roku. Choć z drugiej strony, minęło już pełnych 11 miesięcy, a mi wciąż trud...