niedziela, 18 maja 2025

Po co komu muzeum w 2025 roku?

W kalendarzu minął nas kolejny checkopoint w postaci Nocy Muzeów. Tegoroczna edycja wypadła w wyjątkowo nieprzyjemną pogodę, toteż ani myślałem się tam wybierać. Jednak czy w przypadku lepszej pogody, poszedłbym gdziekolwiek? Obawiam się, że nie. W lutym tego roku odwiedziłem po raz pierwszy Mangghę, która istnieje w Krakowie już 30 lat (popularna liczba na tym blogu, hehe) i ta wizyta zostawiła mnie z dość ponurą konkluzją.


Muzea w 2025 to strata czasu

Myślę że wielu z nas zdążyły znudzić zwykłe muzea pełne mieczy, monet, portretów i gorsetów, które z niewiadomych względów poleca się na blogach podróżniczych jako atrakcja do zaliczenia w dowolnym europejskim mieście. To zazwyczaj zbliżony koktajl ze starych przedmiotów wsadzonych do gablot, których widok nie stanowi większej atrakcji - zapomnisz go jeszcze tego samego dnia. Widziałeś jedno takie muzeum, widziałeś wszystkie. Dla większości ludzi będzie to absolutnie usypiający kontent.

Mogłoby się wydawać, że muzeum tematyczno-specjalistycznego jakim jest Manggha, ten problem dotyczyć nie powinien. Paradoksalnie, to właśnie Manggha ukazała ten problem najlepiej. A wszystko to dzięki znajdującej się tam wystawie czasowej o samym procesie utworzenia i budowy ówczesnego Centrum Sztuki i Techniki Japońskiej „Manggha” z okazji 30-lecia otwarcia.  



Trochę tła

Cofnijmy się do roku 1994. Polska to w największym skrócie pokolorowany na szybkości PRL, gdzie Maluchy i Polonezy turlają się w krajobrazie miejskim złożonym z bujnych fryzur i wąsów, paskudnych ciuchów, pstrokatych szyldów i handlu ulicznego. Nawet taki Kraków nie wyróżniał się wówczas na plus swoimi okopconymi smogiem kamienicami i blokowiskami jak w każdym polskim mieście. Jednym zdaniem, typowy post-transformacyjny pierdolnik. Remonty, inwestycje i rewitalizacje dopiero nadejdą.

I w takim momencie historycznym, dzięki inicjatywie i środkom Andrzeja Wajdy naprzeciw Wawelu pojawia się budynek, który wygląda jak desant z innego świata. Bo tak faktycznie jest - cytując tutaj Wikipedię, "projekt koncepcyjny wykonał i podarował Fundacji Kyoto-Kraków znany, japoński architekt Arata Isozaki. Z biurem Isozakiego po stronie polskiej współpracował architekt Krzysztof Ingarden i JET Atelier." 



Filarem kolekcji są przedmioty pochodzące ze zbiorów Feliksa Jasieńskiego, krakowskiego kolekcjonera sztuki, przekazane miastu jeszcze w 1920 roku. Oprócz stałej ekspozycji organizowane są tam również wystawy czasowe związane ze sztuką i kulturą japońską. W budynku funkcjonuje także kawiarnia z doskonałym widokiem na Wawel.  

Wróćmy jednak do POV 1994. Jedną z czołowych rzeczy których zazdroszczę ludziom 10-15 lat starszym o siebie, jest możliwość zobaczenia szalonej przemiany polskiej rzeczywistości jako w pełni rozumny człowiek. Przyglądając się fotografiom z okresu budowy muzeum i oglądając film z dnia jego otwarcia, nietrudno dojść do wniosku, że pojawienie się takiego budynku było wtedy niezwykłym wydarzeniem. A dla osoby zainteresowanej architekturą, czymś absolutnie porażającym. 

Doskonałym widokiem na filmie z dnia otwarcia są obecni na otwarciu członkowie japońskiej rodziny królewskiej cesarskiej. Całość sprawia niezwykle egzotyczne wrażenie - solidny powiew wielkiego świata w naszej świeżo upieczonej demokracji. Bycie przypadkowym świadkiem obecności takiej delegacji musiało być wspomnieniem opowiadanym przez resztę roku. Kilka fragmentów o których mowa (niestety nie wszystkie), można zobaczyć w odcinku Polskiej Kroniki Filmowej tutaj

Po dwóch latach budowy trwającej od 1992 do 1994 roku, dość zapyziałe wówczas miasto wzbogaciło swój historyczno-komunistyczny pejzaż o budynek mogący się pochwalić architekturą światowej jakości. Doceniono go należycie już w 2006 roku - Manggha została wybrana jako jedna z 20 najciekawszych realizacji architektonicznych w Polsce po 1989 roku w konkursie „Polska. Ikony architektury”. Więcej o procesie powstawania budynku można przeczytać w artykule na portalu Architektura i Biznes 


Pora wrócić do narzekania 

Sama wizyta poszła dosyć szybko, takie dość standardowe patrzenie na rzeczy i usiłowanie czytania opisów, jak to w muzeum. Drzeworyty, miedzioryty, (...) dzikie węże. Jednak z perspektywy człowieka który spędza dużo czasu w Internecie oglądając przypadkowe obrazki, miałem wrażenie że gdzieś już to wszystko widziałem. Inne egzemplarze, bądź w lekko zremiksowanej formie.






I tu docieramy wreszcie do źródła zgrzytania. W momencie otwarcia Mangghi 30 lat temu, możliwość zobaczenia przedmiotów pochodzących z drugiego końca świata była czymś przełomowym. Domyślny Polak w 1994 roku mógł kojarzyć Japonię głównie z magnetowidem Sony czy walkmanem Sanyo, ewentualnie Toyotą którą obrotny szwagier kupił za dolary w Pewexie. 

Ledwie 5 lat po upadku komunizmu - gdy w sklepach pojawiają się pierwsze zachodnie towary, a telewizja posiada scenografię z kartonu, każdy chętny krakowianin może obcować z kulturą tak odległego geograficznie kraju. Wystarczy kupić bilet wstępu i to co kitrał latami Feliks "Manggha" Jasieński, jest na wyciągnięcie ręki. Można patrzeć na wszystko, co dotychczas było tylko zdjęciem w podręczniku o wymiarze 30x40 mm. Ale to już przeszłość. Robimy fast-forward do roku 2025 i nasuwa się pytanie, uwierające mnie bardzo mocno podczas zwiedzania:


Dlaczego dzisiaj nie robi to już wrażenia? 

To jeden z momentów gdy dotarło do mnie, jak wiele zmieniło pojawienie się taniego i dostępnego Internetu. Dziś wystarczy otworzyć laptopa lub poscrollować smartfon, by sama z siebie znajdowała nas treść. Nawet jeśli nie szukasz danej tematyki, znajdzie cię sama jeśli poscrollujesz wystarczająco długo. Najwięcej do powiedzenia mają tutaj tzw. imageboardy, szczególnie popularne na początku 2010s - czyli dokładnie wtedy gdy większość millenialsów była młoda i miała dużo czasu na głupoty. Ponownie sięgam do Wikipedii i znajduję tam:

"Koncepcja imageboarda wywodzi się z japońskich BBS-ów, takich jak 2channel. Pierwsze imageboardy powstały w Japonii, a wiele anglojęzycznych dotyczy kultury japońskiej. Najpopularniejszym imageboardem na świecie jest 4chan, który powstał jako klon japońskiego Futaba Channel."

Futaba Channel

W Polsce przyjęła się ich luźniejsza, nieco rozwodniona forma serwisu rozrywkowego jak Demotywatory, Kwejk czy JBZD, których treści zostały z czasem powielane i recyklingowane przez social media, startujące z kopyta krótko po nich. Tak czy inaczej, kto z nas nie scrollował bezwiednie zabawnych grafik, by po ciężkim dniu dostać choć szczyptę dopaminy, niech pierwszy rzuci kamieniem.

Odpowiedź na postawione pytanie, nie kończy się jednak na portalach ze śmiesznymi obrazkami. Zainteresowani danym tematem i znający oczywisty dziś język angielski, po otwarciu przeglądarki internetowej mogą zagłębić się w dowolny temat niemal bez końca. Do dyspozycji są nieskończone ilości tekstów, zdjęć i filmów. Więcej obiektów, rzadsze przykłady. Bogate opisy, liczne recenzje. Powiązane, polecane. Konkluzja jest brutalna - w starciu z terabajtami informacji dostępnych 24/7 z każdego miejsca z dostępem do sieci, muzeum w swej klasycznej formie jest dzisiaj bez szans.



Internet skrócił geograficzny dystans między krajami i całkowicie zmienił grę w kwestii dostępu do wiedzy. Po latach korzystania z jego zasobów, nie możemy już tego odzobaczyć. Zawartość muzeum wydaje się zwyczajnie uboga i drętwa w starciu z tym co możemy zobaczyć po kilku kliknięciach czy tapnięciach w pudełko z procesorem. Nawet tak durny i nieformalny byt jak grupa na Facebooku potrafi dostarczyć odbiorcy wyjątkowych i satysfakcjonujących treści, jeśli wie czego szuka. Już nie wspomnę o stronach czy kontach w socialach poświęconych wyłącznie danej tematyce.


Co dalej?

Czy taką Mangghę należy zatem zlikwidować niczym wypożyczalnię kaset wideo, jako relikt przeszłości zastąpiony przez nowszą technologię? Mając w pamięci spory ruch w muzeum i gigantyczną kolejkę do ichniejszej kawiarni, nie brzmi to sensownie.
Manggha w 2025 roku to przestrzeń która służy wszelkim wydarzeniom i spotkaniom na żywo ludzi zainteresowanych japońską kulturą. To także miejsce w którym dobrze się pokazać ze znajomymi z kierunku na wydziale humanistycznym UJ, czy wybrać na mniej oczywistą randkę - z dala od pierdzących resoraków z Nadwiślańskiej. 

Zbiory umieszczone w 2 oddzielnych budynkach można opędzlować w średniej wielkości insta story i trzeba serio być entuzjastą, żeby uznać samą wizytę za istotną. Jeśli macie wywalone na zwiedzanie, to luz - siedzenie w kawiarni i patrzenie na doskonale widoczny i oświetlony Wawel znad deseru o dalekowschodniej nazwie też jest fajne.



Moje wrażenia przemyciłem tu w międzyczasie -  liczyłem na coś ciekawszego niż muzealny starter-pack (zawiodłem się), a finalnie dużo bardziej zainteresował mnie sam budynek muzeum i materiały ukazujące kontekst jego powstawania, które wzbudziły dalsze przemyślenia. Rysuje się z tego posępny znak czasów, wizja świata po transformacji cyfrowej. Muzeum sztuki japońskiej, które 30 lat temu było czymś pionierskim i swoistym oknem na inny świat w świeżo zdemokratyzowanym państwie, dziś nie robi swoją zawartością najmniejszego wrażenia. Koncepcja pokazywania kilkudziesięciu przedmiotów w budynku jest równie współczesna co produkcja Lanosa w zakładach FSO do 2008 roku.


Prawie bym zapomniał o...

Dzisiejszych trendach podróżniczych i niskim kursie jena, skutkiem czego przeciętnego Senior Payroll Analyst po paru miesiącach ciułania stać na udanie się w 2-tygodniową wycieczkę po Japonii i zobaczenie ojczyzny tych przedmiotów. Dzięki szybkim pociągom i reszcie technologii, w 2 tygodnie wolne od MS Teams można w takiej Japonii zwiedzić więcej niż wspomniany Feliks Jasieński przez wszystkie swoje podróże razem wzięte. Ogółem dzisiejsza dostępność podróżowania na absurdalne odległości i jego skutki to temat na osobny wpis, który być może powstanie.



Ciekawe co w 1994 roku powiedziałby na wizję takich możliwości pan Zbigniew lat 47, który całe życie wrzuca łopatą żużel do pieca w Hucie im. Tadeusza Sendzimira, a jak ma urlop to jedzie nad polskie morze lub siedzi pod wierzbą za domem? Chyba zwyzywałby dziennikarza od japońskich agentów, siewców dezinformacji 😆

1 komentarz:

  1. Chyba pierwszy post na tym blogu, który nie firmuje się kryzysem egzystencjonalnym, dobra robota. I temat dość ciekawy

    OdpowiedzUsuń

Rok 2015 był 10 lat temu. A równie dobrze mógł być 3.

Na wstępie przyznam, że taki wpis lepiej wyglądałby na początku roku. Choć z drugiej strony, minęło już pełnych 11 miesięcy, a mi wciąż trud...