Złapałem się ostatnio na tym, że dawno nic tu nie publikowałem i jakoś ciężko mi wypuścić nawet ten 1 wpis na 2 miesiące. Chwilę pomyślałem nad przyczynami tej sytuacji i voilla - jest pomysł na nowy wpis.
Funkcjonując cały rok w polskim klimacie, trudno nie odnieść wrażenia że podział na 4 pory roku stał się bardziej symbolicznym i typowo kalendarzowym konceptem. Nie wgłębiając się w zmiany klimatyczne, mam na myśli linię, która oddziela od siebie dwa okresy. Jeden nadaje się do życia, wychodzenia z domu i robienia tam rzeczy, a drugi cóż - nie. Mając w pamięci dostępność wolnego czasu u człowieka pracującego, millenialsowe hobby i wydarzenia życiowe wczesnych lat 30-tych, otrzymujemy dwa całkowicie przeciwstawne sezony.
7 miesięcy ciemności
Ten gorszy to skąpany w ciemnościach festiwal Netflix&chill, czytania kryminałów pod kocykiem, grania na konsoli i takich tam. Pewne sporty da się wówczas uprawiać w ogrzewanych halach, boiskach pod dmuchanymi pokrowcami czy obiektami całorocznymi typu ścianka, basen czy siłownia. Jeśli mieszkasz na południu Polski to możesz często jeździć w góry i nie powiem, to się przydaje. Choć generalnie okres od listopada do kwietnia prezentuje się dość stacjonarnie i wewnątrz-mieszkaniowo. Widoczne oznaki stanu bliskiego hibernacji i biernego przetrwania tej szarej pizgawicy, w oczekiwaniu na lepsze.
To lepsze w końcu nadchodzi, wraz z przestawieniem czasu na letni. W majówkę zostaje oficjalnie zatwierdzone przez naród odpaleniem grilla lub 2-litrowego diesla by wyjechać na te kilka dni w jakieś popularne i zatłoczone rodakami miejsce typu Bieszczady czy Chorwacja. Długi weekend majowy jest w polskim kalendarzu trochę jak machnięcie flagą z szachownicą. Otwiera wyścig, w którym o nasz czas wolny ścigają się wszelkiego gatunku wycieczki outdoorowe - piesze/górskie, rowerowe, nad jezioro/plażingowe czy krajowe miastoprzerwy. Wydaje się dużo - a to nawet nie połowa dostępnych opcji!
Zatrzęsienie propozycji
To także okres komunijny, czas imprez firmowych ale przede wszystkim sezon ślubny. Skoro będzie ślub to przed nim również wieczór kawalerski czy panieński. A to nie jest spokojny weekend wypoczynkowy, o nie! Akceptanci zaproszeń muszą zmierzyć się dużym zapotrzebowaniem na zasoby energetyczno-urlopowo-finansowe. Po wszystkim uczestnicy liczą wydatki, a właściciele białych limuzyn i domków z jacuzzi przychody. Tu przyznam otwarcie, że niezmiernie cieszę się z faktu, iż w 2025 roku liczba wesel w których biorę udział wynosi 0.
Skoro już jesteśmy przy drogich i relatywnie krótkich eventach, nie zapominajmy o letnich festiwalach muzycznych, których obrodziło w tym roku wyjątkowo. Nie sposób ogarnąć samych nowych graczy typu ZORZA czy Bittersweet Festival, a równolegle istnieją przecież wieloletnie marki festiwalowe. Duży wybór cieszy, natomiast wołanie coraz bardziej odrealnionych kwot za te same nazwiska rok w rok (oznaczono użytkownika Męskie Granie) bądź karnety w cenie przyzwoitego smartfona (pozdro Opener) zasługują na potępienie. No cóż, tam przynajmniej każdy jedzie z własnej woli, bez podstępnie chwytających macek około ślubnych konwenansów i wypada-mi-iść-dylematów.
Palmę pierwszeństwa dzierży jednak długi urlop, będący zazwyczaj najdłuższym i najdroższym paskiem w kalendarzu. Tutaj mógłbym wstawić ze 3 akapity o tym dlaczego targanie się po kazachskich stepach z plecakiem 80l jest durnym pomysłem na spędzenie czasu z dala od służbowego Lenovo, ale spokojnie - o tym innym razem XD.
Długi urlop każdy spędza jak chce, a właściwie każdy pomysł będzie kosztował niemało (dość zabawne, że remont będzie z nich najdroższy). Zmierzam teraz do czegoś innego.
Wymagane czynności
Po pierwsze, dowolna z tych letnich aktywności wymaga znacznych zasobów czasowych i energetycznych na organizację. Jeśli masz ochotę na festiwal, sprawa jest prosta - szukasz ekipy, a resztę się zateguje, bo nie ma większego znaczenia. Jednak gdy jedziesz na krótki wypad ze znajomymi, gdzie będziecie robić określone rzeczy, przed wyruszeniem w drogę należy wybrać dojazd i poszukać noclegu. Każdy scenariusz poza jazdą własnym autem i spaniem na polu namiotowym wymaga poczynienia rezerwacji z wyprzedzeniem.
Biletowe pole position
Część z was pewnie wie jak szybko wyprzedają się bilety kolejowe w sezonie letnim, czy sensowne noclegi w atrakcyjnych miejscach. Nieraz okazuje się, że jest później niż nam się wydaje i trzeba rezerwować coś w dniu kiedy "mieliśmy się tylko rozejrzeć po ofertach". Jadąc pociągiem z rowerami trzeba wręcz ustawiać alerty w kalendarzu, by zaklepać bilety jak tylko ruszy sprzedaż, tj. 30 dni przed odjazdem. Sumarycznie robi się z tego dużo czasu i wysiłku poświęcanego tylko na to, by nie dać się wyprzedzić innym bestiom żądnym wypoczynku, a cały wyjazd mógł dojść do skutku.
Rekomendowane planowanie
Po drugie, jeśli wchodzisz w ciepły sezon bez przynajmniej zarysu jakichś pomysłów wyjazdowo-eventowych, to ani się obejrzysz a lato będzie już na półmetku. Już nie będę męczyć tu oczywistościami typu jak bardzo czas zaczyna zapierdalać po 30-tce, ale mam wrażenie że latem pędzi on jeszcze szybciej. Bo nie każdy dzień to doskonale umiarkowane 24 stopnie, spokojny wieczór i piękny zachód słońca. Część z nich siłą rzeczy idzie do kosza - jak nie lampa 33 stopnie i UV 11/10, to stopni 16 i deszcz.
Druga część marnuje się przez prozę życia - kiedyś trzeba uzupełnić lodówkę albo po prostu sobie klapnąć i porobić nic, po dniu pełnym wyjątkowo zbędnych calli na MS Teams. Dodasz to wszystko do siebie i nagle okazuje się, że ten weekend wyjazdowy nie jest za 21 dni, tylko za 48h. A tu trzeba jeszcze wyprać ciuchy, wypłacić gotówkę, naładować powerbank i kupić kabanosy na drogę.
Ukryte wydatki czasowe
Po trzecie, jeden unit wyjazdowy nie obejmuje wyłącznie godzin które spędzasz na dojeździe i czasu spędzonego u celu. Są jeszcze te wszystkie czynności przed nim - jak messengerowy konsulting, wypady do sklepu gdzie zazwyczaj nie chodzisz, poszukiwanie rzadziej używanych akcesoriów czy itemów, które ostatni raz widziałeś przy przeprowadzce. Po powrocie zaś kolejny plasterek czasu zabiera ogarnianie przywiezionego zestawu - puszczenie prania, wyrzucenie zwiniętych w kulkę folii aluminiowych czy paragonowe rozliczenia i wysłanie BLIK-ów.
Trzeszczące kalendarze
Po czwarte, nawet jeśli wasze letnie weekendy nie są wypełnione gonitwą wyjazdową i chcielibyście po prostu spotkać się wtedy z jednym z rzadziej widywanych znajomych - ZAPOMNIJCIE. Nawet jeśli w dany weekend masz wolny slot, druga strona niemal bankowo ma już go zajęty jakąś pozycją ze zbioru omówionego wyżej. Więc zostaje albo w tygodniu po robocie, albo please try again later - a najlepiej poczekaj se pan co najmniej do września.
Powoli już podsumowując, trudno nie odnieść wrażenia, że sezon letni oprócz krótkich spodni i kremu z filtrem, nosi także pelerynę uszytą z zapierdolu. Mimo swych niewątpliwych walorów, latem oprócz świerszczy słychać również tykający zegar. Gdzieś w tle czai się napięcie, poczucie że trzeba zdążyć - póki dzień długi i liście zielone. Złapać słońca, pochodzić po piasku, założyć chociaż raz ten fajny wakacyjny T-shirt. Zanim kombajny skoszą zboże, w parkach zgniją dzikie śliwki i znowu nadejdzie ten okropny zimny okres, gdy jedyne co się chce to bindżować seriale, jeść cukier i szkicować plany na przyszły sezon.
Jako nieskrywany entuzjasta planowania radzę te plany nakreślić - nim zastanie was kolejne lato. Bo do tego czasu Zalewski, Kortez i Daria Zawiałow z pewnością wyprodukują kolejny utwór o tym jak stają do walki i biegną z wiatrem, by podbijać kosmos 🤮








Rezydencie Szanowny, dalej nie wiemy co warto po 30. Czekamy
OdpowiedzUsuń